poniedziałek, 10 lipca 2017

Dziękuję...

Za miesiąc minie rok od zakończenia chemii.
Tak, tej wstrętnej, jak niektórzy mówią "śmiercionośnej "a życiodajnej przecież dla nas. 
Ta okropna medycyna akademicka, która tylko zarabia, nie ratuje dała nam ten czas.
To nie są cukierki, ale jest ŻYCIE i gdy się o nie walczy, ważne są konkrety. Nie ma możliwości nieinwazyjnie pokonać inwazyjne. 
Nie ma...
Żeby nam konkretów nigdy nie zabrakło, sił przybywało a zwykłe problemiki, nie były problemami, przy słowach ktosiów "ja bym chemii nie podała, bo zabija "tak nie bolało. 
Spójrzcie na mojego Adaśka i wtedy mówcie o życiu...
Inaczej wygląda walka, gdy jesteśmy na starcie, inaczej po miesiącach, latach.
Może nie przychodzi akceptacja, ale nie ma chaosu, obecnego w pierwszych krokach stawianych w świecie onkologii. 
Ile można wylać łez, ile można unieść i ile można zrozumieć, by nie pytać już dlaczego Adaś...
Nie płyną łzy, gdy widzę łyse główki. Nie ma już wyparcia. Jesteśmy jednym z "nich ".
Moje dziecko będzie wojownikiem całe swoje życie. 
Przez miesiące walki nie wierzyłam, że dzieci, które walczą z nami, może zabraknąć, ale odchodził pierwszy, drugi, trzeci, dziesiąty...
i każda z rodzin z walką na medal.
Nie ma łaski dla najsilniejszych, najbardziej odważnych, najbardziej rozmodlonych, nawet dla mających pieniądze, nie ma leku. 
Trzyma mnie nadzieja, że lek będzie i że wciąż mamy czas.
Zdarzenia potrafią zmienić człowieka, jak mocno potrafi zmienić człowieka strach, jak bardzo radość z najlepszych wiadomości.
Widziałam jak moje dziecko odchodzi. Jak włosy traciły kolor, jak wyostrzył mu się nosek, jak skóra zrobiła się porcelanowa, jak patrzył gdzieś w środek siebie, już nie na nas....jak cierpiał z bólu. 
I widziałam jak wraca do siebie, jak znika ból, jak cieszy się z powrotu do domu, jak cieszy się życiem....
Moje dziecko przestało już płakać. Nie widziałam łez Adasia od roku....jest BOHATEREM.
...a my nie jesteśmy już tacy sami. 
Nasze problemy, nie są problemami. Przetrwaliśmy kolejny rok.
Wdzięczność...
Za wsparcie wielu z Was, by przeżyć. 
Wsparcie w dzielonej radości i smutku. 
Proszę bądźcie...
DZIĘKUJĘ


2 komentarze:

  1. Samą prawdę napisałaś.... Nigdy nie będziemy tacy sami. Nigdy nie pozbędziemy się lęku. Nigdy nie zapomnimy. Inaczej patrzę na Michała po 7latach...od strasznej diagnozy i walki o życie. Jest wielkim wojownikiem, cudem świata. Bohaterem. Kiedy się smieje albo gada jak katarynka czuję ogromną falę szczęścia. To normalne dla wielu, dla mnie cud. I wciąż pytam dlaczego On... nieco spokojniej, bez łez ale jednak...Michał rośnie , nadal jest dość niski, ale rośnie. Przybrał na wadze--grubsze nóżki, okrągła buźka, błyszczące oczy. Widzę bladego, chudego chłopczyka, bez włosków... Ten obraz nie zniknie... Blizna na brzuchu. Rana w mojej głowie. Łzy w oczach. Pozdrawiamy Anna R z Michałem

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pełna podziwu jak pięknie piszesz o tych najtrudniejszych dla rodziców chwilach. To bardzo prawdziwe. Tak jak w poprzednim poście - trudno to wszystko ogarniać - Wy cieszycie się postępami, inni rodzice nie zawsze maja takie szczęście... mam tak samo - moją radość z wyleczenia synka przyćmiewa odchodzenie innych, zwłaszcza znanych mi dzieci... Niezmiernie się cieszę, że wszystko u Was do przodu. Mam nadzieję, że już zawsze będa tylko dobre nowiny. I samo zwyczajne życie... gorąco Was ściskamy z mało lipcowego Kołobrzegu�� Ania z Hubciem

    OdpowiedzUsuń